Przejdź do głównej zawartości

Mikroruchy. O jednym wierszu Bogdana Prejsa

 


O wierszu Bogdana Prejsa derma taka sama od lat chciałam napisać już dawno, właściwie prawie napisałam, ale ciągle coś nie pozwalało mi skończyć, cały czas czegoś mi brakowało; tekst leżał, a kolejne planowane nie mogły się zacząć, bo musi być po kolei, bo tak.

Aż pewnego dnia dwie rzeczy przyszły do mnie nagle, choć nie do końca niespodziewanie. Pierwsza to nagły nawrót pamięci o performansie Juliusa von Bismarcka Polizei[1], w którym artysta ustawia w galeriach kordon złożony z figur policjantów. Te sztuczne postaci wykonują mikroruchy, jak ludzie, którzy długo stoją w jednej pozycji – delikatnie zmieniają położenie dłoni, ramion, przenoszą ciężar ciała z nogi na nogę. Wchodząc do budynku, nie da się ich wyminąć, trzeba przejść między nimi. Pokazując instalację w różnych krajach, Bismarck ubiera manekiny w mundury policyjne obowiązujące w danym państwie.

Druga sprawa to książka Dawida Kujawy Pocałunki ludu[2], a w niej po pierwsze odnowienie idei, że forma wiersza może być sposobem zaangażowania w rzeczywistość społeczną i polityczną i ma w sobie rzeczywisty potencjał także/zwłaszcza(!) gdy rozsadza porządek mimesis, a po drugie przywołanie i zastosowanie w analizach kategorii afektu. Ja akurat rozumiem afekt trochę inaczej niż ujmuje go katowicki krytyk w tej akurat książce; wychowana na Mieke Bal, widzę go bardziej po massumiańsku i, tak, zakładam, że jest on tą preemocją, poruszeniem cielesnym, po którym wykrystalizowana (oraz wyrażona) emocja jest już wybraniem jakiejś drogi, a zamknięciem innych, i praca afektywna wiersza czy innego dzieła jest apelem do tego miejsca w nas, gdzie ten wybór się odbywa.

W wierszu Bogdana Prejsa z pozoru zwykły opis sytuacji w autobusie na skutek zabiegów składniowych nabiera ciężaru niejako od spodu (od wewnątrz), nasiąka znakowością innego porządku, właśnie tak jak policjanci w drzwiach galerii, i wyjmuje obserwatora z codziennej sytuacji komunikacyjnej. W Polizei manekiny w mundurach uruchamiają w nas poczucie opresji (które najpierw, zanim uświadomimy je sobie jako emocję, manifestuje się ruchem: przyśpieszonym biciem serca, skurczem drobnych naczyń, nieregularnością oddechu, odruchem zatrzymania się). Spowodowane jest to wszystko faktem, że widzimy przed sobą nietypowy dla danej przestrzeni ruch, nowy/nieznany język ruchu, w miejscu, które się rozrasta jak droga w czasie snu; powstaje wrażenie, że przebycie jej jest trudne, wiąże się z zagrożeniem. Uruchamia się przez te mikroruchy ruch znaczeń poniżej emocji, tuż przed nią, czyli na poziomie afektu, gdzie przez ułamek sekundy ma jeszcze przed sobą różne możliwości artykulacji. Ta konfuzja aktualizuje się we własnej pamięci ciała, bezpośrednio lub lub dzięki postpamięci, związanej z przekazem pokoleniowym. To uruchomienie podważa naturalność sytuacji i naturalność emocji, każe pytać, o co chodzi, co nam tutaj zagraża. Czy to jest w ciele/ciałach? Naszych? Cudzych? Jak „się ma” w nas poczucie bezpieczeństwa, z pozoru gwarantowane przez porządek społeczny/polityczny/obyczajowy, przez układ obowiązujący w ramach panującego dyskursu. Performens podwyższa widzialność (świadomość) tego ułamka sekundy między afektem a emocją, tak jakby OD NAS COŚ ZALEŻAŁO. Powstaje poczucie, że moglibyśmy zrobić COŚ INNEGO (na poziomie zdarzeń: np. ROZEBRAĆ POLICJANTA? Popsuć manekin, rozmontowując niejako ustawiony w drzwiach system? Na poziomie zdarzeń wewnętrznych: ROZEBRAĆ budującą się emocję, nie dać jej zastygnąć w oczywisty schemat?

Podobnie chyba jest w wierszu Prejsa, tyle że ruch odbywa się tu w materii składni. Organizuje ją zasada, którą nazwałabym przedłużoną modalnością. Opisana sytuacja jest w istocie komunikacyjna, i to podwójnie, bo mamy tu pojazd komunikacji publicznej. Nie powinno być w zasadzie nic dziwnego w tym, że jedziemy z punktu a do b czy podobnie. Ale składnia zdań, które komunikują o sytuacji, obfituje w mikroruchy: coś się zaczyna, zakręca, cofa, podważa, powraca; za każdym razem jednak tylko trochę, realnie nie przesuwając prawie niczego; na koniec nie jesteśmy wiele dalej (choć jednocześnie przecież cały czas jedziemy). Cały czas znajdujemy się w tej samej podróży, ale ruchy, które może wykonać ciało, decyzje, które może podjąć, są tylko pozorowane.

A jednak coś się zmienia. Na koniec wprowadzone zostają sygnały zagrożenia, które wieńczą niejako oraz wyjaśniają poczucie narastającej opresji, kojarzącej się z przeszłością (pozornie)minionych wojen, także poprzez „ontologizujące” przemianowania („zbroja”, „twierdza” (Festung), niemieckie nazwy polskich obecnie miejscowości.

Ale to nie wszystko. I u Bismarcka, i u Prejsa jesteśmy cały czas w „niemiejscu”. Tę kategorię rozszerzyłabym tu; możliwe, że dzisiaj człowiek w niemiejscu jest właściwie cały czas. Ciągle w poczuciu niedokonania, nieostateczności projektu-życia, pomiędzy niedamrady a  ajednakmuszę aż po niezdążyłem. W poczuciu „wysadzenia” z tożsamości i ciągłej pogoni za uchwyceniem jakiejś (pojawiające się obcojęzyczne nazwy, słowa z innych porządków). Rozrośnięta modalność składni (niepewność oznajmiania), w połączeniu z sygnałami opresji (najsilniejszymi, z porządku historycznego) znów wyjmuje nam na chwilę na wierzch sam mechanizm, w którym przejście od poruszenia afektywnego do krystalizacji emocji jest już procesem zastygania. I tylko tam, w łonie tego procesu, rozszczelniając go niejako, możemy coś chcieć naprawdę zmienić. Albo zobaczyć, że tożsamość to proces, bardziej sieciujący niż liniowy, a wszelkie „poznaj sam siebie” zawsze już są opresją.

Opisane, i trochę postulowane, zabiegi rozumiem jako pokazanie procesów tworzenia emocji i znaczeń niejako w zwolnionym tempie, jak w 24 hour Psycho Douglasa Gordona[3], który zmieniając strukturę czasową filmu Hitchcocka, w pewnym sensie zdjął z niego dramaturgię, produkcję sensu przenosząc na widza. Wyjęcie „akcji” wiersza z potoku zdarzeń, przychwycenie jej na „mikroruchach”, które nie posuwają naprzód sensu w oczekiwany sposób, odczuwam jako coś podobnego. W tym punkcie sieciowania, w którym jestem.        

 

 

Wiersz Bogdana Prejsa derma taka jak zawsze pochodzi z książki Wanna na balkonie, Instytut Mikołowski, Mikołów 2020.

 



[1] https://www.artsy.net/artwork/julius-von-bismarck-polizei

[2] Dawid Kujawa, Pocałunki ludu. Poezja i krytyka po roku 2000, Korporacja Ha!art, Kraków 2021.

[3] Zob. np. https://gagosian.com/quarterly/2018/02/23/douglas-gordon/


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Grzegorz Wróblewski "Waterloo"

Ten wiersz właściwie mógłby wystarczyć za całą historię i za całą poezję. Ten wiersz zdziera z nas cywilizacyjne ochraniacze, zdejmuje z historii jej kolorowy kostium, rozbiera cesarza z niewidzialnych szat, zamyka usta bardom, neguje opowieść – również dzięki swojej formie jako radykalny antyheksametr. W konwulsyjnych repetycjach niweluje katalog okrętów i tarczę Achillesa. Zostawia tylko rytm – pulsowania krwi, przypływów i odpływów, powstawania i upadków cywilizacji, narodzin i zamierania gwiazd. I czego jeszcze? Sekwencja trzech pierwszych dwuwierszy powtórzona zostaje tylko raz – i zatrzymuje się, gdy już wiemy, że można by tak jeszcze przez wiele stron, właściwie w nieskończoność. Całość sprawia wrażenie fragmentu kodu-szkieletu, na który dopiero mogłaby nawijać się osobnicza i cywilizacyjna treść, a jednocześnie demonstruje ukrytą strukturę informacji: jeszcze krok dalej (niżej?) mielibyśmy tylko zero i jedynki. Ale mamy jeszcze tytuł, którego ten czysty szkielet wydawałby się z

Gra na wielu obręczach. O nowej książce Natalii Malek

  Tytuł najnowszej książki Natalii Malek pogrywa sobie. Wiemy, że to robi, bo pamiętamy Szaber , Kord i Karapaks . W zestawieniu z mocną, agresywną wręcz alegorycznością tamtych tytułów Obręcze delikatnieją, wewnętrznie rozsuwają się, jakbyśmy od razu mieli dostęp do szerokiego widma. W jego semantyce zawarta jest narzucająca się podwójność: strona materialna, fizyczna, wywoływana przez liczne słownikowe definicje, oraz niezmierzona, roztaczająca się wokół nich sfera znaczeń przenośnych czy alegorycznych. Już w samym układzie pól skojarzeniowych możemy dopatrzyć się „obręczowości”: coraz szerszych okręgów, częściowo nakładających się kół; oraz pączkujących, zapętlających, generujących się jedne z drugich – zakresów. Niemal nieuniknione wstępne wędrowanie po definicjach czasem (realnie, piszę ze współwłasnego doświadczenia) zamienia się aż w zabawę, poszukiwanie wciąż nowych desygnatów, odkrywanie, badanie ich przylegania do wierszy – sprawdzania, jak daleko można się w tym procesie

Zatrzymanie. O jednym wierszu Jerzego Jarniewicza

  Mondo cane Jerzego Jarniewicza podarował mi kilka miesięcy temu Rafał Gawin; przeczytałam i podobało mi się. A niedawno o jednym wierszu napisał w swoim blogu nameste , proponując dodatkowo czytelnikowi do [najlepiej równoległego z czytaniem, choć trzeba by do tego podejść twórczo] posłuchania utwór Wrak formacji Kreng. Słuchałam go potem kilka razy i wpisałam na listę rzeczy, do których wracam. Tak jak sam wiersz. Często impulsem jest dla mnie najpierw cudze czytanie, czyli cudza ustawiona wokół wiersza rama. Lękam się co prawda jeszcze trochę „wpływu”, ale po dwudziestu latach redagowania, i po lekturach Bal i Michery zwłaszcza, niemal dopracowałam się zgody nań. Pozbyłam się chyba w dużej mierze „esencjalizmu tożsamości”. Pewna przyjemność wynika z tego, że mogę widzieć, jak moja lektura wpisuje się w pewien model praktyki czytania i jak potwierdza go oraz uwyraźnia. To trochę tak, jak znać mechanizmy działania krwiobiegu czy siatkówki oka. Tak to widzę, czuję teraz; to może