Przejdź do głównej zawartości

Grzegorz Wróblewski "Waterloo"



Ten wiersz właściwie mógłby wystarczyć za całą historię i za całą poezję. Ten wiersz zdziera z nas cywilizacyjne ochraniacze, zdejmuje z historii jej kolorowy kostium, rozbiera cesarza z niewidzialnych szat, zamyka usta bardom, neguje opowieść – również dzięki swojej formie jako radykalny antyheksametr. W konwulsyjnych repetycjach niweluje katalog okrętów i tarczę Achillesa. Zostawia tylko rytm – pulsowania krwi, przypływów i odpływów, powstawania i upadków cywilizacji, narodzin i zamierania gwiazd. I czego jeszcze?

Sekwencja trzech pierwszych dwuwierszy powtórzona zostaje tylko raz – i zatrzymuje się, gdy już wiemy, że można by tak jeszcze przez wiele stron, właściwie w nieskończoność. Całość sprawia wrażenie fragmentu kodu-szkieletu, na który dopiero mogłaby nawijać się osobnicza i cywilizacyjna treść, a jednocześnie demonstruje ukrytą strukturę informacji: jeszcze krok dalej (niżej?) mielibyśmy tylko zero i jedynki.

Ale mamy jeszcze tytuł, którego ten czysty szkielet wydawałby się z pozoru nie potrzebować.

Waterloo – esencjonalny symbol, niesie ze sobą nie tylko obrazy z podręczników historii i filmów batalistycznych, lecz całą historię przetworzeń, przeniesień, intensywnie kumulujących się w kolejnych stuleciach. To nie tylko miejsce przegranej bitwy, to także znak upadku uprzednio żywionej nadziei, sto dni Napoleona i za nimi wszystkie podobne „dni”: decydujące, przełomowe, wędrujące po tekstach kultury bardziej i mniej masowej, czytanych jednak i oglądanych tak, jakby nasze zaangażowanie mogło nasycić tamtą rzeczywistość i tamtych bohaterów jakąś szansą na zmianę przeznaczenia.

Struktura wiersza dopiero z tytułem jest dopełniona, bo wtedy demonstruje jeden z mechanizmów funkcjonowania ludzkiej psychiki poszukującej transcendencji i – nie znajdującej jej.

Wróblewski wbija ten tytuł jak pulsujący znaczeniami hak w pustą gładką ścianę, mając nad sobą i pod sobą przepaść, jakby chciał pokazać, że nie da się bez asekuracji stanąć naprzeciwko prawdy o nas. 


(Wiersz pochodzi z tomu  Grzegorza Wróblewskiego Tora Tora Tora, WBPiCAK, Poznań 2020)


Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Gra na wielu obręczach. O nowej książce Natalii Malek

  Tytuł najnowszej książki Natalii Malek pogrywa sobie. Wiemy, że to robi, bo pamiętamy Szaber , Kord i Karapaks . W zestawieniu z mocną, agresywną wręcz alegorycznością tamtych tytułów Obręcze delikatnieją, wewnętrznie rozsuwają się, jakbyśmy od razu mieli dostęp do szerokiego widma. W jego semantyce zawarta jest narzucająca się podwójność: strona materialna, fizyczna, wywoływana przez liczne słownikowe definicje, oraz niezmierzona, roztaczająca się wokół nich sfera znaczeń przenośnych czy alegorycznych. Już w samym układzie pól skojarzeniowych możemy dopatrzyć się „obręczowości”: coraz szerszych okręgów, częściowo nakładających się kół; oraz pączkujących, zapętlających, generujących się jedne z drugich – zakresów. Niemal nieuniknione wstępne wędrowanie po definicjach czasem (realnie, piszę ze współwłasnego doświadczenia) zamienia się aż w zabawę, poszukiwanie wciąż nowych desygnatów, odkrywanie, badanie ich przylegania do wierszy – sprawdzania, jak daleko można się w tym procesie

Zatrzymanie. O jednym wierszu Jerzego Jarniewicza

  Mondo cane Jerzego Jarniewicza podarował mi kilka miesięcy temu Rafał Gawin; przeczytałam i podobało mi się. A niedawno o jednym wierszu napisał w swoim blogu nameste , proponując dodatkowo czytelnikowi do [najlepiej równoległego z czytaniem, choć trzeba by do tego podejść twórczo] posłuchania utwór Wrak formacji Kreng. Słuchałam go potem kilka razy i wpisałam na listę rzeczy, do których wracam. Tak jak sam wiersz. Często impulsem jest dla mnie najpierw cudze czytanie, czyli cudza ustawiona wokół wiersza rama. Lękam się co prawda jeszcze trochę „wpływu”, ale po dwudziestu latach redagowania, i po lekturach Bal i Michery zwłaszcza, niemal dopracowałam się zgody nań. Pozbyłam się chyba w dużej mierze „esencjalizmu tożsamości”. Pewna przyjemność wynika z tego, że mogę widzieć, jak moja lektura wpisuje się w pewien model praktyki czytania i jak potwierdza go oraz uwyraźnia. To trochę tak, jak znać mechanizmy działania krwiobiegu czy siatkówki oka. Tak to widzę, czuję teraz; to może