O trójce młodych artystów prezentujących się pierwszego dnia
festiwalu Ciało/Umysł na jednej z małych scen Teatru Studio można przeczytać na stronie internetowej wydarzenia, dlatego tutaj tylko to, czego tam nie ma, a co dla
mnie było najważniejsze. Dziś scena pierwsza.
zdjęcie z katalogu festiwalu Ciało/Umysł
HAMDI DRIDI z Tunezji
z jego spektaklem I listen (you) see: opowieść o pracy fizycznej przekształcającej
się w taniec, co w efekcie staje się poszukiwaniem sensu w codziennym oswajaniu
poprzez ruch przestrzeni, która nas determinuje.
Przede wszystkim dźwięki:
„brutalna siła odgłosów” – jak mówi artysta. Generowane przez świat
zewnętrzny, kiedy próbujemy go opanowywać, przekształcać przestrzeń, nadają nam
rytm, który jakoś zwrotnie nami rządzi. Przekształcają nasz
wewnętrzny rytm, spinają się z nim. Musimy się dostosować? Odnaleźć w nim część
siebie? Dźwięki ekspansywne, mechaniczne, często podkręcone, jakby słuchane „wewnętrznym
uchem”, na specyficznym wzmocnieniu, tak jak czasem, gdy przytka nam się
przewód słuchowy i wszystko słyszymy w środku nas, w głowie, w przewodnictwie
kostnym, a nie tylko przez powietrze. Nic nas nie dzieli od rytmu. Można to
wykorzystać, dopasowując do tego ruch,
nadając mu naszą własną spójność, organiczną sekwencyjność.
Wzmocnieniem tego zagadnienia jest nomen omen głośnik-wzmacniacz:
tancerz zawiesza na linie ciężkie urządzenie, wprawia je w ruch, rozkołysuje,
obraca, wiruje nim. Głośnik cały czas działa, a płynąca z niego muzyka
przekształca się, na jej własny rytm nakłada się rytm nadany przez artystę,
fale dźwiękowe wykonują swój własny taniec. To dla mnie najbardziej liryczna część
przedstawienia: ciężki,
kilkudziesięciokilogramowy głośnik staje
się jakby żywy, zagrażający – gdy frunie, zataczając koła wokół sceny,
odruchowo cofam się, bo mam wrażenie, że się urwie i kogoś uderzy; za każdym
razem, gdy się zbliża, spinam mięśnie w odruchu obronnym, choć widzę, jak
dobrze jest zabezpieczony, i wiem, że nie ma zagrożenia... Wiem? A może tylko staram
się w to wierzyć (tak jak w życiu, bo inaczej, w stałym poczuciu zagrożenia - siłami natury i wytworami cywilizacji, które, jak nam się zdaje, kontrolujemy - nie dałoby się funkcjonować)? Przypominają się performanse, w których rzeczywiście zakłada
się ryzyko: na ogół tylko dla wykonawcy (Marina Abramović i inni artyści body-artu,
dokonujący np. samookaleczeń, ale i narażający się na agresję), lecz niekiedy i dla
publiczności, jak w akcjach Vito Acconciego, dla którego publiczność była często
fragmentem przestrzeni, w której działał.
Tu u Dridiego mamy manipulowanie podstawowymi
zasadami budowy świata: to, co jest stabilne, przestaje takim być, to, co jest
ciężkie, staje się mobilne i lekkie. Ale to jest w zasadzie metafora współczesnej
rzeczywistości, która w dużym stopniu staje się rzeczywistością medialną i stąd
pochodzi jej (pozorna) lekkość oraz
ruchliwość, co razem jednak nie powoduje zmniejszenia jej epistemologicznego
ciężaru, a czasem nawet go powiększa. Najbardziej liryczny z lirycznych
momentów spektaklu to ten, gdy artysta „tańczy” z głośnikiem – uchyla się z kolizyjnej
ścieżki, na zmianę ucieka i goni, a w końcu delikatnym czułym ruchem dłoni „prowadzi”
go w tym choreograficznym układzie. To mocna scena pokazująca próbę ogarnięcia rzeczywistości; ona nas „otacza”, ale my
staramy się ją objąć (jak partnera w tańcu).
Komentarze
Prześlij komentarz